- Pamiętam, i myślę o czasach w których się nie widzieliśmy. Dwoje małych dzieci, które czuły wszystko. A ja nadal czuję to do Ciebie. Wspomnienia, które posiadam i których nie rozumiem. Dlaczego przestaliśmy się widywać, szukając tysięcy pocałunków, które nie są już naszymi pocałunkami. Pragnę być z Tobą aż do śmierci ... - nuciłam piosenkę mojego ukochanego zespołu, opierając głowę o szybę autokaru. Spoglądałam na mijane przez nas ulice Kijowa, prowadzące wprost na stadion, na którym odbyć się miał finał Ligi Mistrzyń. Finał, który był moim największym marzeniem. Celem, do którego dążyłam każdego dnia. Tylko tego mi brakowało w klubowej karierze.
W szatni panowała grobowa cisza. Wszystkie dziewczyny skupione były na tym, co miało się niedługo wydarzyć. Trener prosił, abyśmy cieszyły się tą chwilą. Ale jak to zrobić, skoro nerwy brały nad nami górę? Każda z nas doskonale wiedziała, że taka szansa może już nigdy się nie powtórzyć.
Wiążąc włosy w wysokiego kucyka, usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Sięgnęłam po mojego Iphona, aby chwilę później uśmiechnąć się szeroko do zdjęcia, które przesłała mi Lola. Ona, Amanda i moja mama. Razem na trybunach, przygotowane, aby mnie wspierać. Trzy najważniejsze osoby w moim życiu. Ostatni raz zerknęłam na wyświetlacz, na którym trzy dziewczynki w czerwono białych barwach Atletico Madryt, uśmiechały się do obiektywu.
Uniosłam głowę, spoglądając na moje odbicie w lustrze. Niebieskie barwy oraz herb Chelsea Londyn od razu rzucały się w oczy. Cztery lata w Londynie. Cztery lata, podczas których rozwinęłam się jako piłkarka. Cztery lata pełne sukcesów na angielskiej ziemi. Cztery lata, po których nareszcie osiągnęłyśmy cel ... finał Ligi Mistrzyń. Cztery lata testu mojej przyjaźni z Dolores i Amandą, który za każdym razem zdawałyśmy celująco.
- Dziewczyny! Wychodzimy! - usłyszałam głos naszej kapitan, Karen Carney. Odłożyłam pospieszenie telefon, po czym poprawiając moją koszulkę, ruszyłam w ślad za koleżankami z drużyny. W skupieniu stanęłyśmy w tunelu, oczekując wyjścia na murawę. Uśmiechnęłam się do Jess, z którą złapałam najlepszy kontakt w Londynie. Uścisnęłyśmy swoje dłonie, chcąc dodać sobie otuchy.
- Liczysz na asystę Rubia? - puściła mi oczko.
- Bez Twojej pomocy nie umieszczę piłki w siatce. - zagryzłam zadziornie dolną wargę. Stawiając krok za krokiem, wyszłyśmy na pełen ludzi stadion. Poczułam jak adrenalina opanowuje moje ciało. Stojąc pomiędzy dziewczynami i wsłuchując się w hymn, zacisnęłam powieki, chcąc skupić się na tym, co potrafię najlepiej.
Uważnie rozejrzałam się po stadionie, gdy stojąc na swojej pozycji, oczekiwałam pierwszego gwizdka. W oczy rzuciła mi się hiszpańska flaga. Byłam jedyną przedstawicielką tego kraju na boisku. No ... w połowie. Na Półwyspie Iberyjskim wręcz oddychało się piłką nożną, dlatego doskonale wiedziałam, że każdy mój krok na murawie, każde dobre zagranie, każdy błąd ... to wszystko będzie dokładnie analizowane. Widziałam dzisiejszą okładkę największej sportowej gazety w tym kraju. Cała poświęcona dla mnie. Jako mała dziewczynka, która dostała zaproszenie na testy w Atletico Madryt, nawet o tym nie śniłam.
- Dotykaliśmy nieba na naszym stadionie, płakaliśmy na Calderon w Madrycie. - zanuciłam. - Wiesz, ile czasu minęło? Wiesz doskonale, że ten czas już nie wróci. Wiesz, że nic już nigdy nie będzie takie samo ...
Dźwięk gwizdka rozbrzmiał po całej murawie. Zaczął się najważniejszy mecz w mojej dotychczasowej karierze. Nie byłyśmy faworytkami, mimo że przez wszystkie rundy szłyśmy niczym burza. Jednak to dziewczyny z Olympique Lyon broniły tytułu, a także miały ich najwięcej na swoim koncie. Nie czułyśmy się z tego powodu gorsze, wprost przeciwnie! Motywowało nas to. Grałyśmy drużynowo, ufałyśmy sobie.
W drugiej połowie nadal był remis. Ciężko nam było przebić się w pole karne rywalek, do tego musiałyśmy dość często wracać się do obrony. Miały większe doświadczenie w rozgrywaniu finałów, jednak nie chciałyśmy się tak łatwo poddać. Nie teraz. Nie w tym momencie!
Biegłam ile w sił w nogach, obserwując mknącą po drugiej stronie Jess z piłką przy nodze. Przerzuciła ją w moją stronę. Jeszcze krok, jeszcze dwa ... poczułam mocny ból na biodrze, a sekundę później leżałam na murawie. Wściekła zacisnęłam zęby i uderzyłam pięścią w ziemię. Poczułam się cholernie bezradna!
"Za szybko się poddajesz Morales. Musisz myśleć jak prawdziwy Colchonero."
Znajomy głos rozbrzmiał w mojej głowie. Irytacja ogarnęła moją duszę ... dokładnie tak samo jak wtedy! Zerwałam się na równe nogi. Pokłady nowych sił pojawiły się nie wiadomo skąd. Prawdziwy Colchonero to wojownik, który się nie poddaje. Już raz to udowodniłam, teraz musiałam to tylko powtórzyć!
Wybiła 90 minuta, a wynik nadal był bezbramkowy. Pod naszym naciskiem, obrończyni Olympique Lyon wybiła piłkę poza linię. Jess udała się na narożnik, aby wrzucić piłkę w pole karne. Zaczęła się przepychanka. Kiedyś doszłam do wniosku, że kobiety są w tym gorsze od mężczyzn. Szczególnie, gdy oglądałam swoje porysowane ręce po meczach. Próbowałam ze wszystkich sił wyrwać się ze szponów obrończyń rywali. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w piłkę, która zbliżała się do nas jakby w zwolnionym tempie.
Rywalka przytrzymywała mnie za łokieć, jednak zdołałam szarpnąć z całej siły ręką i podskoczyć w stronę piłki. Przymknęłam powieki robiąc ruch głową w stronę bramki. Sięgnęłam jej! Miałam wrażenie, że minęły lata świetlne, zanim wpadła w światło bramki. Okrzyk radości wydobył się z mojego gardła, a następnie rzuciłyśmy się z dziewczynami w swoje ramiona.
Podniesienie pucharu, było czymś niesamowitym. Ucałowałam go z wypełnionymi łzami oczami. Fajerwerki, sypiące się confetti ... magiczna noc. Pogratulowałam każdej z dziewczyn, aby na końcu paść w ramiona dumnemu trenerowi. Zadanie wykonane. Cel osiągnięty. Radość, a zarazem pustka w sercu. Ogarnęła mnie nostalgia na widok szalejących dziewczyn. Tyle razem przeszłyśmy ... wiele wygranych i przegranych meczów. Wiele uniesionych pucharów, w tym ten najważniejszy. Wygrałam z nimi wszystko, co było do zdobycia. W Londynie dojrzałam nie tylko jako zawodniczka, ale także jako człowiek. Poznałam wiele wspaniałych ludzi, którzy pomogli mi zajść daleko. Nigdy im tego nie zapomnę.
Odszukałam wzrokiem trzech najwspanialszych kobiet. Pierwsza na moją szyję rzuciła się niezawodna Amanda. O mały włos nie wylądowałyśmy razem na murawie.
- Uwielbiam tą Twoją tlenioną łepetynę!
- To naturalny blond świrze! - odpyskowałam, czochrając jej krótkie włosy. Za każdym razem gdy ją widziałam, miała inny kolor na głowie! A wcale rzadko się nie widywałyśmy ... - Czujesz imprezę? - poruszałam charakterystycznie brwiami.
- Ja czuję! - krzyknęła Lola, obejmując nas swoimi ramionami. - Tylko my i Ibiza! Gratulacje Rubia! - ucałowała mój policzek. - Ile bym dała, żebyśmy mogły razem cieszyć się z takiego sukcesu.
Uśmiechnęłam się pod nosem na te słowa. To również było moje marzenie. Klubowy sukces z moimi wariatkami! Z naszym Atletico! Nigdy nie zdradziłam dziewczynom mojej umowy z prezesem madryckiego klubu. Daliśmy sobie słowo, jednak nie wiedziałam, czy nadal o tym pamiętał.
- Oddacie mi ją chociaż na chwilę? - usłyszałyśmy za sobą. Dziewczyny puściły mnie z uśmiechem, a ja sama wtuliłam się w ramiona mojej mamy. Przytuliła mnie mocno, gładząc po włosach. - Dla mnie nadal jesteś tą małą dziewczynką, którą z mieszanymi uczuciami prowadziłam na pierwszy trening.
- Wolałaś żebym bawiła się lalkami i chodziła w falbankach. - zaśmiałam się.
- A jednak zawsze byłam Twoją najwierniejszą fanką. - ucałowała moją skroń, na której widniało zaczerwienienie. Dowód na mój strzał głową. - Wiem co to zwycięstwo oznacza. - szepnęła ze łzami w oczach.
- Poradzę sobie. Po za tym, będę miała Amandę i Lolę przy sobie.
- Muszę Cię w końcu wypuścić spod swoich skrzydeł. - uśmiechnęła się smutno, po czym spojrzała na kogoś za moimi plecami. Kiwnęła głową na powitanie. - Pamiętał. - dodała, odwracając mnie.
Przede mną wyrósł Enrique Cerezo, prezes Atletico Madryt. Uśmiechnął się do mnie serdecznie. Podeszłam do niego bliżej, witając się z grzecznością i szacunkiem.
- Gratuluję Morales. - objął mnie ramieniem. - Czekałem na ten dzień cztery lata. Mam nadzieję, że nie zmieniłaś swojego zdania.
- Dotrzymuję swoich słów, panie Cerezo. Wygrałam Ligę Mistrzyń z Chelsea, a to oznacza, że wracam do Atletico. Wracam do domu.
Wiesz, ile czasu minęło? Wiesz doskonale, że ten czas już nie wróci. Wiesz, że nic już nigdy nie będzie takie samo ...
Mieszanka wybuchowa. Dwa pomysły, złączone w jedno. Wczoraj stwierdziłam, że wyszedł mi sobowtór Liny Lahm - niektóre z was powinny wiedzieć o co chodzi :) O ile Inez nie będzie gorsza ... bo bez Wanka, więc musi nadrabiać.
(cytaty piosenek, które nuciła Rubia, to teksty piosenek El Canto del Loco : Volvera i Dieciocho)
Zachęcam do wyrażania opinii :)
Gorsza niż Lina Laham, a to tak się da? 😂😋
OdpowiedzUsuńWrócę, najpóźniej wieczorem 😎
Jest i piłkarska 😊 co prawda ten świat czy męski czy damski jest dla mnie obcy, ale lubię czytać twoje opowiadania. Mam nadzieję że nie zginę w tym nowym wymyślony przez Ciebie świecie 😁
UsuńFajnie był opisany mecz i mimo tego, że nigdy nie oglądam takich rzeczy, to miło się to czytało. Aż widziałam ta akcję i walkę na boisku.
Rubia okazuje się fajna babka. Pierwsze wrażenie pozytywne 😀 czekam na moment aż pobije Linę i jej świrniete pomysły.
Życzę dużo weny,
N
Co prawda to dopiero prolog, ale ja już jestem zachwycona tą historią. Przede wszystkim ze względu na fakt, że jest to pierwsze opowiadanie z piłkarką w roli głównej, na które trafiłam. O siatkarkach czytałam, piłkarkach ręcznych też, nawet mignęło mi jedno z zapaśniczkami, ale żadnej o piłkarce jeszcze nie słyszałam.
OdpowiedzUsuńNa wstępie zakochałam się w opisie meczu. Dosłownie miałam wrażenie, że osobiście siedzę na stadionie i kibicuję dziewczynom, że cieszę się z nimi z zdobytego pucharu, tarzam po murawie i śmieję się głośno. Po prostu opis pierwsza klasa.
Rubię polubiłam od pierwszego zdania, a gdy przeczytałam, że ma być drugą Liną, to aż zapiszczałam z radości. Przeczuwam niekontrolowane wybuchy śmiechu, w moim wykonaniu.
Na razie ode mnie to tyle. Dużo weny życzę i już zacieram ręce przed pierwszym rozdziałem.
Pozdrawiam
Violin
Decydujący gol główką w finale Ligi Mistzyń <333 Podoba mnie się to! I puchar dla Chelsea *_* :D
OdpowiedzUsuńJa już jestem bezapelacyjnie zakochana w tej historii, więc przygotuj się, że będę Cię nękać młahahaha :D <3
Cudny opis finału, pięknie oddane emocje dziewczyn, jestem zachwycona! :D
I już bardzo bardzo polubiłam Inez i jej dwie przyjaciółki :D Z nimi na pewno nigdy nie będzie nudno i nie mogę się już doczekać ich imprezy haha :D Należy im się, a co! :D
Inez, po czterech latach spędzonych w Londynie, gdzie dojrzała zarówno pod względem sportowym, jak i prywatnym zdecydowała się na powrót do domu, do Madrytu, do jej ukochanego Atletico. Jak widać prezes pamiętał o umowie zawartej cztery lata temu :) Skoro Inez w Chelsea zdobyła wszystko, co było do zdobycia, w tym to najważniejsze trofeum to pora iść dalej, osiągać sukcesy i spełniać się w Atletico :)
Wsparcie jej mamy! <3
Mówisz, że gorsza od Liny? No nie może być! :D Ale dlatego jeszcze z większą niecierpliwością czekam na rozdział pierwszy hihi ^^ :D
<333
Rubia, która może przebić niezapomnianą i nie podrabialną Linę Lahm? 😃 Bez dwóch zdań się na to piszę.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że cudownie opisałaś przebieg spotkania. Czułam się, jakbym sama tam była i widziała wszystko na własne oczy.
Inez w końcu dopięła swego. Wygrała Ligę Mistrzów i po kilku spędzonych latach w Londynie. Postanowiła wrócić do domu. Gdzie czeka na nią zapewne niezapomniana przygoda. Mimo że nadal nie wiele o niej wiem. Polubiłam ją. Wydaje się trochę zakręconą i optymistyczną dziewczyną. Taką samą, jak jej dwie przyjaciółki. Coś czuję, że to trio namiesza na tych wakacjach. 😁😀
No i ogromnie wzruszył mnie fragment, gdy mama Inez przyznaje, że jest jej największą fanką. To cudowne, że dziewczyna ma tak ogromne wsparcie w swojej rodzicielce.
Już nie mogę się doczekać pierwszego rozdziału. Zapowiadaja się kolejna rewelacyjna historia w Twoim wykonaniu.